Login
Get your free website from Spanglefish
This is a free Spanglefish 2 website.

SCHÖNLEITENSPITZE


SZCZYT GÓRSKI


SCHÖNLEITENSPITZE - 2,810 metrów n.p.m.

 Region  Wschodni Tyrol: Park Narodowy Taury Wysokie
 Pasmo  Alpy Wschodnie: Taury Wysokie (Hohe Tauern)
 Grupa  Schobergruppe
 Centrum  Lesach, Kals am Grossglockner
WYPRAWA NA SCHÖNLEITENSPITZE
16 sierpień 2009 Wyprawa 2 osobowa: wieś Lesach - potok Lesachbach (szlak Nr 911, 912) - schronisko Lesachalm Hütte (1,816m) - szlak Nr 65 - szczyt Schönleitenspitze (2,810m) - powrót tą samą drogą.

 

RELACJA GÓRSKA


Budzik nastawiłem na 5 rano. Oczywiście nie zadzwonił. Na szczęście mój własny zegar biologiczny obudził mnie kwadrans po 5. Z moim towarzyszem wyprawy umówiłem się pod sklepem Spary w Grossdorfie o godzinie 6. Dwa dni wcześniej, w miejscowej knajpce, gdzie razem studiowaliśmy mapę Taurów Wysokich, naszą uwagę zwrócił szczyt Schönleitenspitze i tam też postanowiliśmy się wybrać. Bałem się tej wyprawy. Gdzie mnie tam niesie? Ja, który od 2 lat morduję się z irlandzkimi pagórkami, chcę teraz wybrać się na szczyt prawdziwej góry? Przecież wczoraj ledwo doszedłem do jeziorka Dorfersee, które nawet nie jest na wysokości 2,000 metrów. Chyba oszalałem.
- Ten cały Schönleitenspitze to przecież trzytysięcznik - seplenię pod nosem bez przekonania.
- Żaden trzytysięcznik, tylko 2,810 metrów – mój towarzysz przekonuje mnie spokojnym tonem głosu. – Wejdziemy. Sam się przekonasz.

Jedziemy w kierunku Lesachu. Góry budzą się do życia. Mój towarzysz mówi, że powinniśmy być na szlaku przynajmniej od pół godziny. Zostawiamy samochód na małym prywatnym parkingu. Wrzucam 3 euro do starej bańki na mleko. Zakładamy buciska, plecaki na ramiona, kijki w dłonie i idziemy. Jest jeszcze zimno, ale zapowiada się wspaniała pogoda. Z rana było trochę szronu, który zaraz topnieje po spotkaniu z promieniami słońca. Wchodzimy na szlak.

Schönleitenspitze rozciąga się na południe od Grossglocknera w tzw. Schobergruppe, czyli grupie kilku ponad trzytysięczników. Właśnie dostrzegam jego obielony śniegiem wierzchołek. Z ironią wyobrażam siebie samego na jego czubie. Bardzo zgrabna górka. Tak jakby jakieś dziecko namalowało górę na lekcji z wychowania plastycznego. Kilkakrotnie spojrzałem na jej szczyt a potem na własne buty i coś mi w tym wszystkim po prostu nie pasowało. Pniemy się jednak w górę. Na początku jest nawet przyjemnie. Rozmawiamy o dawnych czasach, o wspólnych znajomych.

Mija już dwie godziny wędrówki. Przyjemnie nam się idzie tak sobie wspominając. Zaczynam wierzyć, gdy dojdę, ale gdy mój towarzysz pokazuje mi mapę moje wątpliwości rosną z prędkością przelatującego właśnie nad naszymi głowami odrzutowca. W końcu dochodzimy do schroniska Lesacher-Riegel-Hütte. Przed name jeszcze 3-4 godziny wspinaczki. Prawdziwej wspinaczki.

Trudno mi się podnieść z ławki przed starym drewnianym domkiem. Schronisko jest na wysokości 1,900 metrów i aż nie chce mi się wierzyć, że udało mi się tu dotrzeć bez zbytniego wysiłku. Czuję, że drzemie we mnie jeszcze sporo siły, ale mimo wszystko nie chce mi się wstawać, aby iść dalej. Jest tu tak pięknie i sielsko, że po prostu chcę się pobyć odrobinę dłużej. Ale iść trzeba. Mój towarzysz pogania.

Cały czas idziemy jeszcze po drodze, która - chociaż jest dosyć wąska - sprawia, że nie odczuwa się, że przecież jesteśmy już tak wysoko. Las skończył się jeszcze przed schroniskiem, a teraz weszliśmy na obszar, gdzie królują już tylko skały. Nagle szlak oderwał się zdecydowanie od drogi. Jesteśmy już przed samym szczytem. Jakieś 700-800 metrów intensywnego parcia w górę o dość ostrym kącie nachylenia. Po godzinie spotykamy małżeństwo Wiedeńczyków. Mówią, że pogoda na szczycie wyborna i pytają, dlaczego idziemy tak późno. Podziwiam wspaniale kształtujące się granie, stalowy kolor skał, przepaściste ściany. W niektórych miejscach jest bardzo pionowo, że trzeba iść czasami na kolanach. Końcowe 100-150 metrów to wdrapywanie się po litej skale. Nie czułem, że jest niebezpiecznie, ale na wszelki wypadek wolałem nie patrzeć za siebie w dół. W końcu jesteśmy. Przed nami srebrzy się olbrzymi metalowy krzyż. „Jak dobrzę, że zgodziłem się wybrać na tą wspinaczkę” – myślę sobie i w duchu dziękuję mojemu towarzyszowi za jego determinację. Sam z pewnością bym się nie odważył. Przez 20 minut nagradzamy siebie upojnymi widokami. Grossglockner rozpościera się przed nami na wyciągnięcie ręki w całej swej dumie i krasie. Czuję ten bardzo krótki moment szczęścia, które nagle zaczęło powoli, jakby trochę speszone, wypełniać moje serce. „Tak” – dumam – „wszedłem. Mój towarzysz miał rację twierdząc, że wejdę. Jestem taki szczęśliwy”.

Click for Map
sitemap | cookie policy | privacy policy | accessibility statement