Y Garn
SZCZYT GÓRSKI
Y GARN - 947 metrów n.p.m.
Region | Gwynedd: Park Narodowy Snowdonia |
Pasmo | Snowdonia |
Grupa | Grupa Północna |
Wybitność | 236 metrów |
Centrum | Capel Curig, Bethesda |
WYPRAWA NA Y GARN | |
22 maj 2012 | Wyprawa 1 osobowa: Parking Pont Pen-y-Benglog przy Llyn Ogwen (jezioro) - Llyn Idwal (jezioro) - Y Garn (947m) - Llyn Cwn (jezioro) - Devil's Kitchen (żleb) - Llyn Idwal - Llyn Ogwen |
RELACJA GÓRSKA
Drugi dzień pobytu w górach Snowdonii to próba zdobycia dwóch innych walijskich 3-tysięczników. Po przybyciu na miejsce – i rozmowie z dwoma angielskimi dżentelmenami z Manchester – doszedłem do wniosku, że jednak lepiej zrezygnować ze zdobywania zaplanowanych szczytów, a podjąć trud wejścia na górkę mniejsza, ale za to zapewniającą ogromne atrakcje i widoki zapierające oddech w piersiach. Panowie właśnie tam się wybierali i zaprosili mnie do swojej kompanii. Na początku trochę się wahałem, ale że panowie okazywali się być bardzo sympatyczni (mieli około 65 lat) zdecydowałem się w końcu wyruszyć z nimi.
Za parking przy jeziorze Ogwen (trasa A5) zapłaciłem tym razem tylko 4 funty więc ze spokojnym sercem mogłem wyruszyć na szlak. Pogodę mieliśmy wyborną i wszystko wskazywało na to, że taka utrzyma się do końca. Przez pierwsze 2 godziny to ja nadawałem rytm. Panowie wlekli się gdzieś w ogonie, a ja się tylko śmiałem, że – zacytuję po angielsku, gdyż po polsku kupy się to nie trzyma: „it’s much easier to walk with 3 Poles then 3 Brits” i wskazałem wymownie na moje kijki trekkingowe, które w języku angielskim nazywane są często Walking poles. Panowie bardzo się z tego dowcipu śmiali, ale wręcz prychali z radości pod samym szczytem, gdy mnie całkowicie siły odmówiły posłuszeństwa. Ogłosiłem, że na tym etapie niech już na mnie nie czekają, co przyjęli bez większego oporu. Ja też się bardzo z tego ucieszyłem, gdyż uświadomiłem sobie, że jeśli będę dalej z nimi maszerowałem stracę cały urok tej wyprawy, śmiejąc się byle z czego. Panowie poinformowali mnie tylko na odchodne, że największe atrakcje będą przy schodzeniu. Oczywiście inną trasą.
Na szczycie Y Garn zjadłem smaczne kanapki i popiłem herbatą. Załadowałem plecak i rozpocząłem schodzenie. Zgodnie z radą Anglików nie szedłem wytyczonym szlakiem, ale zbliżyłem się do krawędzi góry, która w tym miejscu tworzyła iście spektakularny twór: granitowe skały o postrzępionych brzegach wydawały się tworzyć coś na kształt olbrzymiego potwora. Na mapie miejsce to nazwano The Devil’s Kitchen (Kuchnia diabła) i rzeczywiście wyglądało to na jakieś piekielne miejsce do gotowania i pieczenia – zapewne grzesznych dusz. Moment nieuwagi i leciało się w tym miejscu jakieś 300 metrów w dół, zabijając się prawdopodobnie już na samym starcie z uwagi na wystające jak kolce jeżozwierza długie i ostre występy skalne. Najzabawniejsze jednak było to, że właśnie tutaj w tym miejscy, wzdłuż tej diabelskie kuchni zaczynał się żleb, po dnie którego należało zejść na dół. Kiedy spojrzałem w dół poczułem jak adrenalina przyśpieszyła bicie mojego serca i zwyczajnie zakręciło mi w głowie. Pode mną zapadała się potężna granitowa otchłań i nigdzie nie mogłem wypatrzyć czegoś, co przypominałoby jakieś skalne schody. W końcu – pomału i niemal milimetr po milimetrze – zacząłem się spuszczać w dół. O wiele ważniejsza była praca rąk niż nóg, gdyż to one wspierały mnie i chroniły od zsunięcia się do przepaści. Po jakiś 10 metrach prawie zjeżdżania na siedzeniu w końcu spostrzegłem jakieś schody. Były to wykute w skale płyty, które każda miała od 0,5 do 1,5 metra grubości. Na dole znalazłem się po prawie 3 godzinach schodzenia: przerażony, ale szczęśliwy, że jednak udało mi się. Już z dołu diabelskiej kuchni mogłem podziwiać w całej okazałości potężny granitowy wał możnego Tryfan, o którym opowiadała kiedyś z wielkim szacunkiem nasza słynna forumowa himalaistka Sabinka z Oxfordu. Odrobinę pomarzyłem, że może kiedyś zdobędę się na odwagę wejścia właśnie na tę górę.